Piloci purpurowego zmierzchu


Podtytuł:
–
Autor:
Jerzy Poprawa
Wydawca:
Polrus
Data wydania:
1994
Wydanie:
Drugie
Format:
19,5 x 12,5 cm
Liczba stron:
134
Cena:
b/d
Recenzja
Jakiś czas temu wspominałem o kawale, jaki zrobili redaktorzy CD-Action swojemu naczelnemu Jerzemu [Mac Abrze] Poprawie, recenzując w prima aprilisowym numerze 4/2009 (163) jego popełnioną w młodości książkę. Nie ma co ukrywać: nabijali się. Sam Mac Abra niechętnie o „Pilotach purpurowego zmierzchu” wspomina, potwierdzając tym samym, że to słaba pozycja. Postanowiłem to sprawdzić.
„Piloci purpurowego zmierzchu” pojawili się na rynku w 1990 roku, nakładem wydawnictwa „Polrus”. Cztery lata później książka została ponownie wydana z inną okładką, i to właśnie tą edycję nabyłem. Nie wiem, ile do dziś zachowało się egzemplarzy, ale „Pilotów…” naprawdę ciężko zdobyć. Mój okaz jak na swoje lata jest w przyzwoitym stanie, ale w szafie nie przeleżał – ma na sobie pieczątkę jednej z bibliotek publicznych na Podlasiu. Oj, chyba jakiś niegrzeczny chłopiec nie oddał książki 😉
Wymiary „Pilotów…” są niewielkie (12,5×19,5 cm), mniejsze niż połowa kartki A4. Objętość też nie poraża – 134 strony, tyle można pochłonąć w dwa-trzy popołudnia. Bohaterem powieści (a raczej opowiadania) jest Brian Fitzgerald, kosmiczny pilot – najemnik, akcja toczy się w dalekiej przyszłości, a tłem jest konflikt pomiędzy cywilizacjami. Brian ma kupę odznaczeń, dobrze walczy, a na urlopie chleje, ćpa i pali szlugi. Nie znosi systemu, biurokracji i propagandy, w imię której naciska na spust, szuka sensu życia i ogólnie wierzy w przyjaźń. Jeśli by to wszystko wymieszać w odpowiednich proporcjach, można opowiedzieć całkiem fajną historię.

I tu jest pies pogrzebany. Skłamałbym mówiąc, że opowieść porwała mnie od początku do końca, ale miejscami ma swoje momenty. Niestety, wszystko kładzie język. Najgorsze są opisy: jest ich mnóstwo i są kwieciste, pełne egzaltacji, przepełnione figurami stylistycznymi. Proste rzeczy opisane są tak jakbyśmy oglądali dzieło sztuki w Luwrze. Często człowiek się w tym słowotoku gubi i w końcu nie wie, o czym czyta. Moim zdaniem słabo to pasuje do opowieści SF. Dialogi są o kaliber lepsze: prostsze, „żołnierskie”, bardziej adekwatne do sytuacji i ludzi, ale tym bardziej gryzą się z opisami. Jako że mamy przed sobą rzecz napisaną 40 lat temu (w 1984 roku), stosowane są tu zwroty i słowa (Murzyn, pedzio itp.) dzisiaj nie używane, co nadaje fabule dodatkowego smaczku.
Gdyby wyciąć większość opisów a resztę uprościć, wyszła by może krótka, ale bardziej jadalna strawa. Bo historia jest niezła, patenty fajne i dylematy niegłupie, tylko ten przerost formy nad treścią… „Książka – cóż, grzech młodości; dobry pomysł i fatalna realizacja” – wspomina nostalgicznie Jerzy Poprawa i nie wyklucza, że być może kiedyś przysiądzie i napisze „Pilotów…” od nowa. Jeśli tak się stanie to może być pewien, że nową wersję na bank kupię, a na starej poproszę go o dedykację i autograf 🙂
BTW Skąd tytuł „Piloci purpurowego zmierzchu”? W opowieści są piloci, ale żadnego purpurowego zmierzchu nie ma. Autor po prostu użył tytułu utworu „Pilots of Purple Twilight” grupy Tangerine Dream, który natchnął go do napisania książki. Informacja o tym fakcie – z drobną literówką 🙂 – widnieje na okładce.
Zapach Papieru, news z dnia 27.9.2024
Galeria


źródło zdjęć:
https://zapach-papieru.pl