Jakiś czas temu wspominałem o kawale, jaki zrobili redaktorzy CD-Action swojemu naczelnemu Jerzemu [Mac Abrze] Poprawie, recenzując w prima aprilisowym numerze 4/2009 (163) jego popełnioną w młodości książkę. Nie ma co ukrywać: nabijali się. Sam Mac Abra niechętnie o „Pilotach purpurowego zmierzchu” wspomina, potwierdzając tym samym, że to słaba pozycja. Postanowiłem to sprawdzić.
„Piloci purpurowego zmierzchu” pojawili się na rynku w 1990 roku, nakładem wydawnictwa „Polrus”. Cztery lata później książka została ponownie wydana z inną okładką, i to właśnie tą edycję nabyłem. Nie wiem, ile do dziś zachowało się egzemplarzy, ale „Pilotów…” naprawdę ciężko zdobyć. Mój okaz jak na swoje lata jest w przyzwoitym stanie, ale w szafie nie przeleżał – ma na sobie pieczątkę jednej z bibliotek publicznych na Podlasiu. Oj, chyba jakiś niegrzeczny chłopiec nie oddał książki 😉
Wymiary „Pilotów…” są niewielkie (12×19,5 cm), mniejsze niż połowa kartki A4. Objętość też nie poraża – 136 stron, tyle można pochłonąć w dwa-trzy popołudnia. Bohaterem powieści (a raczej opowiadania) jest Brian Fitzgerald, kosmiczny pilot – najemnik, akcja toczy się w dalekiej przyszłości, a tłem jest konflikt pomiędzy cywilizacjami. Brian ma kupę odznaczeń, dobrze walczy, a na urlopie chleje, ćpa i pali szlugi. Nie znosi systemu, biurokracji i propagandy, w imię której naciska na spust, szuka sensu życia i ogólnie wierzy w przyjaźń. Jeśli by to wszystko wymieszać w odpowiednich proporcjach, można opowiedzieć całkiem fajną historię.
I tu jest pies pogrzebany. Skłamałbym mówiąc, że opowieść porwała mnie od początku do końca, ale miejscami ma swoje momenty. Niestety, wszystko kładzie język. Najgorsze są opisy: jest ich mnóstwo i są kwieciste, pełne egzaltacji, przepełnione figurami stylistycznymi. Proste rzeczy opisane są tak jakbyśmy oglądali dzieło sztuki w Luwrze. Często człowiek się w tym słowotoku gubi i w końcu nie wie, o czym czyta. Moim zdaniem słabo to pasuje do opowieści SF. Dialogi są o kaliber lepsze: prostsze, „żołnierskie”, bardziej adekwatne do sytuacji i ludzi, ale tym bardziej gryzą się z opisami. Jako że mamy przed sobą rzecz napisaną 40 lat temu (w 1984 roku), stosowane są tu zwroty i słowa (Murzyn, pedzio itp.) dzisiaj nie używane, co nadaje fabule dodatkowego smaczku.
Gdyby wyciąć większość opisów a resztę uprościć, wyszła by może krótka, ale bardziej jadalna strawa. Bo historia jest niezła, patenty fajne i dylematy niegłupie, tylko ten przerost formy nad treścią… „Książka – cóż, grzech młodości; dobry pomysł i fatalna realizacja.” wspomina nostalgicznie Jerzy Poprawa i nie wyklucza, że być może kiedyś przysiądzie i napisze „Pilotów…” od nowa. Jeśli tak się stanie to może być pewien, że nową wersję na bank kupię, a na starej poproszę go o dedykację i autograf 🙂
BTW Skąd tytuł „Piloci purpurowego zmierzchu”? W opowieści są piloci, ale żadnego purpurowego zmierzchu nie ma. Autor po prostu użył tytułu utworu „Pilots of Purple Twilight” grupy Tangerine Dream, który natchnął go do napisania książki. Informacja o tym fakcie – z drobną literówką 🙂 – widnieje na okładce.
źródło zdjęć:
https://zapach-papieru.pl
Po komentarzach tutaj i na fejsie postanowiłem też sobie kupić książkę Smugglera. Droga nie jest, ale na razie brak ofert w necie.
Mi się marzy przeczytanie tej książki, odkąd dowiedziałem się, że Smuggler ją napisał. Powyższa recenzja Avoka jeszcze bardziej wzmogła mój apetyt.
Na chwilę obecną, niestety, jest to swoisty biały kruk.
Smuggler miał wtedy 21 lat, czego więc się spodziewać w tym wieku.
Dłuższe opisy mogły wynikać po prostu z pomysłu na dzieło. Chęci przekazania światu tego wszystkiego, co leżało autorowi na wątrobie, ale w takiej właśnie – barwnej – formie obrazowania przedstawionych realiów. Będąc (oprócz swoistego manifestu) jednocześnie dowodem na to, jaki zasób słów rzeczony posiada i jak potrafi nimi władać. Inna sprawa, że taki zabieg zwiększył objętość tekstu (by będąc opowiadaniem – drukiem ukazało się w formie książki, choć niewielkiej), co także należy mieć na uwadze. A może to miała być taka… mini space opera?
W literaturze (choć nie tylko niej, ale nad nią się teraz pochylamy) najistotniejsza jest opowiedziana historia. Sylwetki bohaterów, relacje między nimi, ale też akcja (zależna oczywiście od typu beletrystyki). Można skupić się na niej, wszelkie psychologiczne czy krajobrazowe aspekty traktując po macoszemu. Albo odwrotnie. Lub też gdzieś po środku.
Autor najwyraźniej wpasował się tam właśnie. Też dobrze. Ważne, żeby postaci były wiarygodne, ale niektóre też wyraziste. Choć nie przesadnie. Nikt nie jest idealnie dobry, tak samo jak idealnie zły. Z powyższej recenzji wynika, że Brian wydaje się takim właśnie być. Dialogi są bardzo istotne. No ma być tak, że na serio ktoś tak mówi, nie? Z recki można wnioskować, że prawdopodobnie takimi są.
Bardzo istotna jest jedna kwestia. Mianowicie… Inaczej (stopień samoświadomości, „masz już parę lat, czujesz w co się gra” – jak słyszymy w jednym ze szlagierów Kombii, postrzeganie ludzi oraz świata w którym się egzystuje ale też pomysły i sam styl literacki) napisze opowiadanie Jurek, inaczej Jerzy, a jeszcze inaczej redaktor Jerzy „Smuggler” Poprawa. Sięgając po przytoczoną książkę – należy o tym pamiętać.
Może i przeszłoby się obok tego tytułu obojętnie, gdyby nie fakt, że napisał go sam… Smuggler. Dlatego w ciemno (niczym podczas purpurowego zmierzchu), bez przeczytania nawet jednego zdania w niej – książkę oceniam na… 10/10.
Avok, dziękuję za powyższą recenzję. Podchodzę do tego emocjonalnie, gdyż sam uwielbiam za pomocą klawiatury tworzyć światy. []
Anarki, przeczytaj a potem dywaguj 😉
Gdyby tylko była taka możliwość.
Haha. 😀