Pixel Heaven A.D. 2018 za mną. Po raz pierwszy odwiedziłem imprezę w mocnym dwuosobowym składzie redakcyjnym i muszę przyznać – podobało się! Niestety, zapłaciliśmy frycowe i przez większość eventu przedzieraliśmy się przez tłumy. W sobotę po pięciu godzinach nogi wchodziły nam do dupy, uszy bolały od wszechobecnego hałasu, a ochota na walkę o dostęp do co lepszych miejsc zmalała do zera. Na hali wielu było „łosi”, co to potrafili zalegnąć przy jakimś sprzęcie na długie godziny! Teraz bym to zrobił inaczej. Jednakże jesteśmy zadowoleni z wyjazdu i już się piszemy na rok przyszły. Poniżej garść uwag spisanych na gorąco:
- Przy wejściu dostałem w gratisie ubiegłoroczny 26 numer Pixela (wersja z okolicznościową okładką) wraz dodatkiem o emulacji. Miłe. Za to okolicznościowe wydania Bajtka i Świata Gier Komputerowych były po 2 dychy. Zdzierstwo!!! Kupiłem.
- W sobotę najwięcej luzu na Pixel Heaven było tuż po otwarciu i jeszcze przez jakieś 1-2 godziny, potem zaczęła się masówa i impreza dla masochistów.
- Bardzo mi się podobały panele dyskusyjne i żałuję, że nie na wszystkie zostałem. Ale wywiad Alexa z Gawronem i emisja nowego odcinka „Escape” – palce lizać!
- Planowałem poznać osobiście starą gwardię redaktorską, zrzeszoną obecnie pod sztandarem Pixela: uścisnąć dłoń, zamienić parę słów, pstryknąć sobie fotkę. I choć nie każdego zgreda dopadłem, plan w większości zrealizowałem, ustrzelając m.in. Micza, Borka (szacun za to, że wszyscy pili piwo, a on napój gazowany – albo jest abstynentem, albo samochodem był… 😉 ), Sir Haszaka, Badjoy’a, Alexa (po 20 latach noszenia ciężaru zrzuciłem go wreszcie i wygarnąłem mu, że zniszczył klimat Gamblera 😉 ), Kroogera i Emilusa (wydaje mi się, że w latach 90-tych był chyba trochę chudszy).
- Makiety ze świata Star Wars – szok! Niektóre zbudowane w 3 tygodnie (Yoda), a niektóre w 5 lat (Sokół Millennium)!
- Strefa retro była przebogata w różne maszynki sprzed lat, tak że było w co pograć. Mnie się jednak najbardziej podobał niedziałający (niestety) polski komputer AKAT-1 z 1959 roku! Niestety, nie da się go podobno naprawić.
- Strefa gier bez prądu to bardzo fajny pomysł. Jako starzy modelarze prawie daliśmy się namówić na zakup pakietu startowego z pięknymi figurkami do Warhammera 40000. Niestety, gość zaprezentował nam rozgrywkę i zniechęcił tym samym do zakupu (te kostki, linijki…).
- Facet z komiksami wyglądał na takiego, co to ma i wie wszystko. Junior był wniebowzięty i zaraz postanowił zrobić poważne zakupy. Wymienił 3 serie komiksowe i wiecie co? Gość nie miał żadnej! Ale mój syn był zawsze inny.
- Niektóre prezentowane gry indie były już skończone, inne jeszcze nie. Większość nam się podobała, a Xmorph Defense wręcz nas porwał. Takiego Tower Defense’a od dawna szukałem i jutro zaraz lecę do sklepu.
- Firma Huuuge miała chyba najwygodniejsze fotele na całym Pixel Heaven. Nie dość, że miło się siedziało (a w zasadzie leżało), to można było np. postrzelać z pistoletu do kowbojów na Pegasusie. Na koniec miły pan pogratulował mi wyniku i dał torbę pełną gadżetów. Niestety, niewiele z tego podarunku skorzystałem: piękną czerwoną torbę na zakupy wzięła żona, saszetkę „nerkę” na dokumenty syn, skarpetki kolorowe córka, a mnie się ostały jakieś dietetyczne batoniki. Kiedy ugryzłem kawałem zrozumiałem, czemu nikt z familii ich nie chciał…
- Promowanie gry Kursk przez studio Jujubee odbywało się poprzez zabawę w stylizowaną na „ruskie jajka” gierkę ze strzelaniem z „podwodniaka” do min i niszczycieli. Można było wygrać planszową wersję Kurska. Niestety, mini-gierka oszukiwała (miny pojawiały się znienacka) i przez to nic nie wygrałem. Przynajmniej tak brzmi moja wersja.
- Pana zachwalającego warszawskie Pinbal Station zgasiłem informacją, że u mnie w mieście jest coś większego i lepszego – Krakow Pinball Museum. Szacunek dla niego za to, że nie zanegował 😉
Tyle wrażeń z Pixel Heaven 2018. Za rok będzie dwa razy więcej.