Marcin Borkowski, [Borek]
Rok urodzenia: 1962
Praca w pismach: Bajtek (1988-1992), Top Secret (1992-1996), Gambler (1997-1999), Secret Service (2014), Pixel (2015-2022)
Stanowisko: redaktor, redaktor naczelny
Inne pseudonimy: Robaquez, Brat Marcin, Kopalny, Profesor Dżemik, Naczelny, Wasz Sysop, Marek Ciężarek
Marcin [Borek] Borkowski – dziennikarz, redaktor naczelny pism komputerowych i o grach. Jedna z najważniejszych postaci w historii polskiej prasy growej, kojarzona głównie z jednym tytułem – Top Secret. Swoją karierę w branży komputerowej zaczynał jednak wcześniej, bo w latach 80-tych. Pierwszymi komputerami, jakie kupił, były ZX-81 i ZX Spectrum. W 1986 roku napisał Puszkę Pandory, czyli „pierwszą polską pełnowymiarową graficzno-tekstową grę typu adventure na ZX Spectrum”, jak brzmiała reklama w Bajtku. W roku 1988 nawiązał współpracę ze wspomnianym Bajtkiem, debiutując w numerze 8/1988 tekstem o trójwymiarowych wykresach. Od 1990 roku został szefem bajtkowego klanu IBM.
Wiosną 1992 roku Marcin Borkowski przeszedł do Top Secret, tuż po opuszczeniu redakcji przez cały skład z Marcinem [Martinezem] Przasnyskim na czele. Borek objął stanowisko redaktora naczelnego, mimo, iż jego wcześniejsze kontakty z magazynem ograniczały się do publikacji dwóch opisów gier. Pierwszy okres pracy nad reanimacją Top Secret był bardzo trudny. Nowe obowiązki Marcin musiał godzić z funkcją szefa klanu IBM w Bajtku (ostatecznie zrezygnował z niej na początku 1993 roku). Ponadto, braki kadrowe zmusiły go do tworzenia pisma praktycznie w pojedynkę. Co ciekawe, by ukryć ten fakt, podpisywał swoje teksty różnymi pseudonimami. Tak oto narodzili się m.in. Robaquez, Kopalny, Profesor Dżemik czy Brat Marcin.
Marcin [Borek] Borkowski był redaktorem naczelnym Top Secret przez cztery lata (Top Secret 10 z 5-6/1992 – TS 54 z 9-10/1996). W tym czasie pismo przy udziale redaktorów i czytelników wypracowało swój własny, specyficzny styl. Borek, oprócz nadzoru nad całością, sam prowadził kilka kącików (BBS, Uniwersytet Gracza). Niestety, mimo grona wiernych czytelników Top Secret (a właściwie Spółdzielnia Bajtek, która go wydawała) popadł w kłopoty finansowe i jesienią 1996 roku zakończył działalność. Marcin nie zaangażował się w kolejny prasowy projekt, pozostawiając sobie rolę komentatora branży. Dawał temu wyraz w felietonach pt. Widziane z Zacisza, publikowanych na łamach Gamblera (Gambler nr 47 z 10/1997 – Gambler nr 73 z 12/1999). Po upadku Gamblera w 1999 zniknął na wiele lat z prasy o grach.
Po zakończeniu działalności w Top Secret Marcin Borkowski jeszcze do końca 1999 roku prowadził Top Secret BBS – węzeł sieci FIDO. Tłumaczył też instrukcje do tytułów wydawanych przez MarkSoft oraz przygotowywał lokalizacje gier (np. Ancient Conquest). W 1997 założył firmę BPP, zajmującą się tworzeniem oprogramowania dla szkół, głównie pod kątem leczenia dysleksji. Od 2005 roku firma poszerzyła ofertę o oprogramowanie dla chemików. Fanom gier Borek przypomniał się w czerwcu 2013 r. podczas imprezy Pixel Heaven 2013, biorąc udział w dyskusji pt. „Gdzie oni są? Magiczne czasy polskiej prasy komputerowej lat 80. i 90”. Rok później również wystąpił na Pixel Heaven, tym razem wspominając z Pawłem Schreiberem i Aleksym [Alexem] Uchańskim czasy Top Secret. Wiosną 2017 roku, przy okazji przygotowań do kolejnej edycji Pixel Heaven, stał na czele zespołu opracowującego specjalny, okolicznościowy numer Top Secret. Pismo, opatrzone numerem 55 (5/2017), było dostępne w trakcie majowego eventu. Warto nadmienić, że Borek co roku aktywnie wspiera Pixel Heaven.
W 2014 roku Marcin Borkowski powrócił do pióra, tworząc felietony do reaktywowanego Secret Service. Po upadku pisma (po dwóch numerach) kontynuował pisanie swoich felietonów (i nie tylko) w Pixelu – periodyku o grach, który wyewoluował z zamkniętego SS-a. Współpracę tą utrzymywał do upadku pisma w 2022 roku.
Grę Puszka Pandory można było kupić w edycji kolekcjonerskiej podczas targów Poznań Game Arena w 2012 roku. Limitowana wersja (100 szt.) składała się z metalowej puszki, zawierającej nagraną kasetę magnetofonową i instrukcji obsługi z oryginalnym autografem Marcina Borkowskiego. Do uruchomienia gry potrzebny jest oryginalny komputer ZX Spectrum i magnetofon kasetowy. Cena zestawu: 49,99 zł. W 2021 roku pojawiła się reedycja edycji kolekcjonerskiej, wyprodukowana w liczbie 999 sztuk. Puszkę z grą można było zdobyć biorąc udział w zbiórce crowfundingowej lub nabyć na Pixel Heaven 2021. Cena: 79 zł.
Marcin Borkowski jest autorem książki pt. Odwlekane porządki. Pozycja ta, o podtytule „opowieść żoliboska” to zbiór dziewięciu powiązanych z sobą opowiadań, których akcja dzieje się na warszawskim Żoliborzu. Intryga sięga końca lat 70-tych, kiedy to w tajemniczych okolicznościach ginie dwójka licealistów. Po 30 latach ich koledzy odnajdują się w Internecie i próbują ustalić, co się wtedy stało. Ustalanie faktów zmusza bohaterów do grzebania w głębokiej przeszłości (czasów II Wojny Światowej), a także skoku na Antypody.
Książka została najpierw wydana w 2014 roku w formie e-booka (do pobrania na stronie www.legimi.pl za cenę 14,90 zł. Rok później pojawiła się wersja papierowa, wydana nakładem wydawnictwa Lampa i Iskra Boża. Cena książki oscyluje obecnie w okolicach 20 złotych.
Ankieta personalna Marcina [Borka] Borkowskiego (Bajtek nr 12/1993):
Imię, nazwisko, pseudonim: Marcin Borkowski, Borek
Wiek: 31 lat
Stan cywilny: żona, syn
Wykształcenie: prawie wyższe
Znak zodiaku: koziorożec
Wzrost: 176 cm
Waga: bardzo mała
Kolor oczu: niebieskie
Kolor włosów: ciemny blondyn (łysiejący)
Od kiedy w Bajtku: od 1988 r.
Aktualne stanowisko: dzisiaj żadne
Czym zajmował się dawniej: Klan IBM + teksty o wszystkim i niczym
Hobby: żeby było śmiesznie – komputery i grzebanie w programach
Mój pierwszy kontakt z komputerem… E, to było tak dawno, że już sam nie pamiętam. Prościej będzie powiedzieć, kiedy napisałem swój pierwszy program. Mamy styczeń roku 1982 (a może nawet grudzień 1981?), mimo trwającego roku akademickiego nie ma zajęć na uczelni (jeżeli ktoś nie wie dlaczego, niech zapyta kogoś starszego), mam dużo czasu i chwilami się nudzę. Dzięki koneksjom rodzinnym mogę od biedy puścić jakiś malutki program na dużym komputerze. Program był w Fortranie, miał kilkadziesiąt linii i o ile dobrze pamiętam tablicował wartości funkcji falowej dla orbitala 1s atomu wodoru. Wykres narysowałem później sam, na papierze milimetrowym.
Potem bywało różnie. Jako student miałem dostęp do RIADA 40 i SM 04, której raczej zniechęcały do korzystania z komputerów. W lecie 1984 w ręce wpadł mi ZX81. Niestety, miał tylko 1 KB pamięci operacyjnej, więc choć nauczyłem się na nim sporo, nie byłem w stanie zrobić nic konkretnego. Tak naprawdę programowanie okazało się wciągające gdy dostałem w prezencie kalkulator TI 59. To nie żart! TI 59 był programowalny, miał całkiem przyzwoitą pamięć operacyjną , programy można było zapisywać na specjalnych tasiemkach magnetycznych, a wyniki drukować na specjalnej drukarce termicznej. O jego możliwościach niech świadczy fakt, że można było na nim rozwiązać układ ośmiu równań z ośmioma niewiadomymi. Wykresy dalej robiłem ręcznie.
W kilka miesięcy później na wydziale pojawiły się komputery Neptun. Była to nasza krajowa podróbka któregoś z Commodorów, jednak podrasowana tak, by nadawała się do sterowania eksperymentami. Neptuny miały kilka zalet, których wymienianie dziś brzmi śmiesznie – przede wszystkim pracowało się interakcyjnie, z klawiaturą i monitorem, a nie kartkami perforowanymi i drukarką. Na ekranie można było wreszcie narysować wykres, choć z jego wydrukowaniem ciągle jeszcze były kłopoty – dysponowaliśmy tylko drukarkami znakowymi. Kto wie, czy nie najważniejsze było to, że działały praktycznie bezawaryjnie, nie padały co piętnaście minut jak RIAD 60, który wówczas pracował w centrum informatycznym UW. O fascynacji nimi może świadczyć choćby taki fakt – kolega z grupy liczył w ramach swojej pracy magisterskiej trwałości różnych rodników – program był napisany w Basicu i działał kilkadziesiąt godzin. Jednak wynik był – RIAD nie dawał takiej gwarancji, choć liczył przez kilkadziesiąt sekund.
W 1985 roku dorobiłem się Spectrum i zaczęła się inna dłubanina – trochę BASIC-a, trochę kodu maszynowego, trochę Pascala. Dwa miesiące wakacji 1986, a lato było piękne tego roku, zajęło mi pisanie Puszki Pandory, którą kiedyś dawno opisano w Co jest grane (nawet mapa była). Chemia, którą kiedyś hołubiłem, zaczęła powoli znikać w cieniu wskaźników, komend i instrukcji. Nie wyszło mi to na zdrowie, ale to zupełnie inna historia. Oprogramowałem w kodzie maszynowym drukowanie zawartości ekranu na Seikoshy GP500 i wreszcie wykresy same lądowały na papierze!
W 1988 siadłem przy PC-cie. Było to XT z Herculesem, twardym dyskiem i koprocesorem – jak na ówczesne warunki bardzo dobra maszyna. Zacząłem bardzo porządnie, od prób teoretycznych obliczeń elektrochemicznych, jednak kiedy po kilku miesiącach okazało się, że znowu grzebię w kodzie maszynowym, stało się jasne, że dla chemii jestem już stracony. W tym samym mniej więcej czasie zacząłem pisywać do Bajtka – i to się stało moim zajęciem na następne parę lat.
Dzisiaj siedzę na co dzień przy 386 i 486 z SVGA i dyskami ponad 200 MB. Drukuję na drukarce laserowej, na ogół w PostScripcie. Zostałem UŻYTKOWNIKIEM – korzystam z dobrych, profesjonalnych programów, przygotowanych przez duże zespoły programistów. Na programowanie raczej nie starcza mi czasu, choć jak nikt nie widzi trochę dłubię, przygotowując sobie jakieś malutkie narzędzia robiące dziwne rzeczy – ot, tak, dla przyjemności. Nie mówcie o tym nikomu.
Artykuł z pisma: Bajtek nr 100, 12/1993
Wywiad z Marcinem Borkowskim, przeprowadzony przez Zapach Papieru w grudniu 2020 roku:
– Czy będąc w wojsku założyłeś choć raz mundur?
Byłem w „zetce” czyli służbie zasadniczej, mundur 24/7 (większość czasu moro, zgodnie z regulaminem wyjściowy tylko na służbie i na przepustkach poza jednostką).
– Czy w czasach Top Secret byłeś rozpoznawany na ulicy, proszono Cię o autografy?
Wtedy – bodaj raz, na wakacjach w Rucianym-Nida poznało mnie jakichś dwóch łebków i podbiegli z Top Secretem. Byłem mocno zaskoczony, jakieś jedno czy dwa moje zdjęcia w komiksach się przewinęły, ale generalnie nie wydawało mi się, żebyśmy (my, autorzy TS) byli rozpoznawalni.
– A dzisiaj? Zdarzają się autografy, selfie itd.?
Teraz regularnie, na Pixel Heaven, ale to jest miejsce w którym moja obecność jest dość oczywista i ludzie mnie szukają właśnie po to, żeby sobie zrobić wspólne zdjęcie albo uścisnąć prawicę, więc mało zaskakuje.
– Kiedy prowadziłeś Top Secret, byłeś dużo starszy od większości kolegów z redakcji, nie czułeś dyskomfortu z tego powodu? Nie było dystansu, problemów wynikających z różnicy pokoleniowej, nieporozumień na linii „stary-młody”?
Ja nie czułem, nie wiem do końca jak oni. Ale nigdy mi nie dali żadnych sygnałów, że coś jest nie tak.
– Używałeś wielu pseudonimów: Brat Marcin, Robaquez, Borek. Jakich jeszcze?
Kopalny, Naczelny, Wasz Sysop, Marek Ciężarek, mogły być jeszcze jakieś okazjonalne.
– Kopalny to Twój nick, potem jednak wyewoluował jako „wirtualny” członek redakcji. Z wyglądu i opisów to taki obibok, by nie powiedzieć menel spod budki z piwem. Kto wymyślił jego wizerunek i „historię”?
Kopalny najpierw powstał spontanicznie jako kontrapunkt dla Naczelnego, a potem zaczął żyć własnym życiem. Ja postacie często tworzę mieszając jakieś kawałki ludzi, których znam w rzeczywistości, to nigdy nie są jakieś proste jednoznaczne klucze i odwzorowania, ale wybieram jakieś cechy, to ułatwia utrzymanie spójności postaci. Jak się okazało, że Kopalny wymaga jakiegoś wzorca, zacząłem się opierać na moim koledze z liceum, bardzo inteligentnym gościu, który uwielbiał pozować na troglodytę. Jak już potrzebny był jakiś wizerunek narysował go Wojtek Jabłoński w oparciu o swoje wyobrażenia, okazało się, ze zupełnie przypadkiem wyszła mu całkiem niezła karykatura tego mojego kumpla.
– Czy Małolata w rzeczywistości istniała? 😉
Małolata to już zupełnie swobodna kreacja, bez żadnych wzorców, aczkolwiek pamiętam, co było impulsem do jej wprowadzenia na łamy. Ona się pojawiła po jakimś zimowym wyjeździe, gdzieś napisałem, że Kopalny wrócił z nią z nart na Chopoku czy coś takiego. W tamtym roku rzeczywiście ferie zimowe spędziliśmy na nartach na Słowacji i obserwowałem z dość bliska grupę zajmujących sąsiednie pokoje warszawskich licealistów. Zakochany w Małolacie Kopalny to jakieś pokłosie tego co się między nimi działo, ale beż żadnych konkretów, taka uogólniona synteza, disneyowski Zakochany Kundel.
– Jednym ze znaków rozpoznawczych Top Secret był komiks z redaktorami. Czy robiliście specjalnie sesje zdjęciowe do komiksu, czy fotki były brane z albumów rodzinnych? Kto robił zdjęcia, układał w komiks, wymyślał fabułę?
Bardzo różnie. Pierwotnie komiksy (te głównie rysowane) robił Wojtek Jabłoński (znany raczej z Bajtka), ale zajmowało mu to kupę czasu, więc chociaż go to bawiło nie zawsze był chętny. Fotograficzne były prostsze produkcyjnie i łatwiejsze do szybkiego zaaranżowania. Czasem zdjęcia były wybierane z tego się znalazło pod ręką, przynajmniej raz były zrobione specjalnie do komiksu przez naszego fotografa.
– Jakiego aparatu używaliście?
Nie pamiętam na czym fotograf pracował, świta mi, że mógł to być Nikon, tylko oczywiście na film, nie cyfrowy. Część zdjęć była mojego autorstwa, robione jakimś kupionym w akcie rozpaczy głuptakiem Kodaka.
– Mieliście w szeregach CSL-a, z którego Gambler zrobił w wywiadzie kultowego hackera. Piractwo było powszechne w redakcjach, o czym w końcu zaczyna się mówić. Czy używaliście wyłącznie piratów czy kupowaliście (poza grami otrzymanymi od dystrybutorów) też oryginały? Ile procentowo (szacunkowo) używaliście oryginałów, a ile piratów?
Nie wiem, zresztą to się zmieniało w czasie. Kiedy przejąłem tytuł w Polsce nie było chyba ani jednego poważnego dystrybutora gier, mającego podpisane umowy z zachodnimi wydawcami, więc pirackie kopie były jedyną możliwością. Kiedy wydawaliśmy ostatni numer, na rynku było już kilka firm, które w międzyczasie zdążyły powstać, przekształcić się i połączyć. To zresztą stwarzało inne problemy, pirackie kopie docierały do Polski błyskawicznie, ale gry wydawane były z opóźnieniem, więc i tak żeby być na bieżąco musieliśmy dość regularnie z piratów korzystać. Pamiętam, że w pewnym momencie zrobiliśmy próbę i usiłowaliśmy wydać jeden czy dwa numery w oparciu głównie o legalną ofertę. Nie dało się.
– Top Secret A.D. 2002 roku reaktywowali Twoi byli redakcyjni koledzy: Alex i Martinez. Nie myślałeś wówczas o wsparciu tego projektu? A może były jakieś sugestie z ich strony, żebyś współtworzył zrestartowany tytuł? Mówiłeś kiedyś, że osobiście nie uznajesz TS-a z 2002 roku.
Nigdy nic takiego nie powiedziałem. Martinez miał moje pełne błogosławieństwo, żeby reaktywować TS-a, zresztą przegadałem z nim ten temat – nigdy nie uważałem, żeby moja zgoda była mu potrzebna, to On był ojcem, ja byłem wyłącznie ojczymem, chociaż oczywiście zapytanie mnie było z jego strony miłym (towarzysko i profesjonalnie) gestem. Kiedy wydawaliśmy numer specjalny TS-a na Pixel Heaven pociągnęliśmy „naszą” numerację, bo to był „nasz” TS, a nie próba reaktywacji reaktywowanego. Zresztą reaktywowany też nie skorzystał ze starej numeracji (skorzystał – przyp. red.), żeby nie sprawiać wrażenia kontynuacji. I nie, nie padła żadna oferta z tamtej strony.
– Napisałeś książkę „Odwlekane porządki”, która jest oderwana od branży gier, komputerów, w ogóle Informatyki. Co Cię ugryzło?
Czy Ty mnie właśnie zaszufladkowałeś? Że mi nie wolno, albo nie powinienem? Żyjemy w wolnym kraju, nie będziesz mi mówił o czym mam pisać, nie jesteś moją Matką :p
– Czy masz w dorobku jeszcze jakieś inne wydane / nie wydane książki, piszesz coś teraz lub planujesz napisać?
Wydanego – nic. Napisałem kiedyś kilka opowiadań SF które na szczęście zaginęły, gdzieś w drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych rozgrzebałem ale nie skończyłem techno-thrillera. Nie wykluczam że jeszcze do czegoś usiądę, mam kilka pomysłów, ale czy się zmaterializują nie umiem powiedzieć. Gdybym miał kilka miesięcy czasu i święty spokój, pewnie wziąłbym się za pisanie, póki co dzieje się sporo rzeczy które to utrudniają.
– W 2012 roku pojawiła się reedycja Twojej Puszki Pandory, wydana w wersji kolekcjonerskiej (metalowa puszka, kaseta magnetofonowa z grą, instrukcja z autografem). Jak poszła sprzedaż? Zarobiłeś na tym biznesie lepiej niż wtedy, gdy reklamowałeś swoją grę w Bajtku?
Ja z tym nie miałem wiele wspólnego, zresztą jak podobnie z reedycją robioną teraz przez Pixela (właśnie trwa zbiórka na wspieram.to). To znaczy oczywiście w obu przypadkach wszystko odbyło się za moją zgodą i w kontakcie ze mną, ale mój udział w pracach przygotowawczych był znikomy, bardziej sprowadzał się do odpowiadania na pytania techniczne niż do zaangażowania w proces produkcyjny. W obu przypadkach umówiłem się z wydawcami na jakieś niewielkie pieniądze, ale ani dla nich ani dla mnie to nie są kokosy, to są produkcje bardziej symboliczne i nostalgiczne niż komercyjne.
– W 2018 roku wystrzeliłeś z czymś nowym, nietypowym – zagadką detektywistyczną „Pendrive znaleziony w trawie”. Czytając komentarze na Facebooku natrafiłem na opinie, że wiele pendrive’ów było uszkodzonych i nie dało się odczytać. Czy to rzeczywiście była duża skala, która położyła się cieniem na projekt, czy tylko rozdmuchane pojedyncze przypadki? Kiedy druga część „Pendrive’a”?
To był problem z pierwszą serią, rzeczywiście pendrive\’y które kupiłem na początku leciały jak muchy. Tyle, że w pierwszej serii było 20 które rozdałem za darmo. Potem, kiedy już robiłem wersję do sprzedaży, kupiłem kilkaset markowych z dożywotnią gwarancją i u mnie, w procesie produkcyjnym i testach żadne problemy się nie pojawiły, a i nie miałem ani jednej prośby o wymianę. Drugiej części na razie nie planuję, ale szykuję na styczeń wersję na Steama, już nie tylko po polsku ale i po angielsku (teraz będzie się nazywać „The USB Stick Found in the Grass”).
– Podobnie jak jeden z naszych prezydentów masz wykształcenie wyższe niepełne. Nie myślałeś kiedyś (albo nie myślisz) o dokończeniu studiów?
Zupełnie mi to niepotrzebne. W czasach redakcyjnych raz i drugi się nad tym zastanawiałem, teraz to nierealne. Praktycznie musiałbym zacząć od początku – po pierwsze dlatego, że bardzo dużo zapomniałem, po drugie jest dużo zmian w programie studiów, które uniemożliwiają proste przepisanie starych ocen. Zresztą czasem jak słucham ludzi po studiach to się cieszę, że nie mając dyplomu nie muszę się za nich wstydzić.
– Jesteś chemikiem z wykształcenia, często o tym przy różnych okazjach wspominasz. Mam wrażenie, że ta dziedzina od zawsze Cię interesowała. Nie myślałeś, żeby zatrudnić się albo założyć firmę w branży chemicznej?
– Napisałeś grę, którą można nazwać dziś kultową (ukazała się w specjalnej edycji, większość retro graczy o niej słyszało), byłeś rednaczem legendarnego Top Secreta, jesteś jurorem indyków w prestiżowych jam-ach. Czy możesz powiedzieć że gry to Twoje życie?
Nie. Istotna część mojego życia, ale na pewno nie najważniejsza. Nie, żebym umiał powiedzieć, co jest tą najważniejszą.
– Jakby ktoś z kasą zwrócił się dzisiaj do Ciebie z propozycją zebrania starego składu i reaktywowania TS-a (na stałe, nie na jeden numer), zgodziłbyś się?
Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki.
Zapach Papieru, 14 grudzień 2020
PYTANIE BONUSOWE
– Co sądzisz o Zapachu Papieru? Odpowiedź może być krytyczna, byleby szczera 😉
Za mało znam i za mało śledzę, żeby się mądrzyć.
1991
- 688 Attack Sub (opis, Top Secret nr 6 – 8-9/1991)
- Secret of Monkey Island, the (opis, Top Secret nr 8 – 12/1991-1/1992)
1992
- Bardziej Fiction niż Science (artykuł/konkurs, Top Secret nr 10 – 5-6/1992)
- Kret (recenzja, Top Secret nr 10 – 5-6/1992)
- Test Drive 3 (recenzja, Top Secret nr 10 – 5-6/1992)
- Wing Commander II: Vengeance of the Kilrathi (recenzja, Top Secret nr 10 – 5-6/1992)