Strona główna » Ciekawe artykuły » Dwunastu Gniewnych Ludzi

Dwunastu Gniewnych Ludzi


PO PIERWSZE. Zasadniczo graczy komputerowych można podzielić na dwanaście „gatunków” (zgodnie z tytułem), w każdym razie tyle wyodrębniłem w toku żmudnych badań. Są niczym znaki zodiaku, z tą różnicą, że trudno z nich ułożyć jakiś sensowny horoskop. Wynika stąd, że nawet będąc rasowym „Arnoldem” nie dowiesz się, jakie masz szanse na wygranie miliarda w najbliższą środę czy choćby w sobotę. A może to wcale nie jest takie ważne..?

PO DRUGIE. Nikt tak w stu procentach nie należy do jednego rodzaju graczy. Czytając całe zestawienie z pewnością dojdziesz do wniosku, że jest w Tobie coś z „Efekciarza”, „Arnolda” i „Symulanta” równocześnie, a może i „Cichociemnego”, hę? A co mają zrobić ci, którzy nie utożsamiają się z żadnym ze „znaków”? Nic – po prostu przyjąć do wiadomości, że niestety nie są prawdziwymi graczami komputerowymi. Chyba, że istnieje jakiś typ gracza nie odkryty dotąd przez naukę (i przeze mnie). Czekam na ewentualne zgłoszenia.

PO TRZECIE. Może się zdarzyć, że odnajdziesz po cząstce siebie we wszystkich dwunastu opisach. W takim wypadku rozważ ewentualność szybkiego zwrócenia się do prawdziwego psychiatry. Pomyśl, jaką ten facet zrobi karierę, kiedy opisze Twój przypadek.

z pozdrowieniami „Bilbo” Psycholog Dyżurny

ARNOLD

Sterty trupów, kałuże dymiącej krwi i digitalizowane jęki pomordowanych. Dla Arnolda żyjącego z palcem na spuście jest to środowisko swojskie, w którym czuje się całkiem bezpiecznie. Spośród wszystkich typów ma najbardziej bezproblemowy stosunek do mistycznego napisu GAME OVER: przecież wystarczy nacisnąć spację lub fire i można zacząć rzeź od nowa! Ulubiony film: „Pluton”, ulubiona gra: Platoon, ulubiony kolor: granat, najważniejsza część komputera: autofire. Ciekawe są dziewczyny spod znaku Arnolda – na co dzień ciche myszki, ale gdy zasiądą przed ekranem potrafią przekręcić licznik w grach, które mężczyzna Arnold przechodzi ledwie do połowy. Poza tym Arnoldowie to ludzie w olbrzymiej większości pogodni, bez stresów i wewnętrznych napięć, są żywym przykładem właściwego korzystania z komputera. Stanowią też blisko osiemdziesiąt procent osób wysyłających kartki do komputerowych list przebojów, które bez nich byłyby martwymi rubrykami.

LAMUS

Romantyk zakochany w starociach. Od dawna ma szesnastobitową maszynę, ale ciągle jeszcze nie pozbył się starego, zdezelowanego Spektruma. Tuli go do siebie nocami, jak pluszowego misia. Gdy zapytać Lamusa o jego ulubioną grę, bez wahania odpowie – Knight Lore, choć nie przyzna się, że ciągle w nią grywa po kryjomu. Ma skłonności do kombatanctwa: do dziś pamiętam swój rekord w Jumping Jacka i na starość z dumą przekaże go wnukom. O ile wcześniej dochowa się potomstwa, jest bowiem chorobliwie nieśmiały i poza komputerami boi się dotykać czegokolwiek, żeby przypadkiem tego nie zepsuć. Największe marzenie – emulator ZX81 na Amigę 1200 czy Atari Falcona (to już zależy od przynależności do danego „klanu”). Niezwykłe artystyczne uzdolnienia mają dziewczyny spod znaku Lamusa, marnują je jednak całymi godzinami przy Degasie, nie przyjmując do wiadomości, że istnieją już znacznie nowsze i lepsze programy graficzne.

SYMULANT

Wieczny Symulant, dodajmy. Zaczynał od Fighter Pilota, ale nigdy nie udało mu się bezpiecznie wylądować mimo wielu podejść, dlatego z ulgą powitał pojawienie się F-15 Strike Eagle, gdzie nie trzeba było lądować w ogóle. Obecna czasy są znacznie łaskawsze dla Symulantów powstało sporo doskonałych programów „latających”, które każdy Symulant testuje wytrwale i z satysfakcją. Nie ma ulubionego programu, wciąż czeka na ten najlepszy, aby zaszczycić go mianem symulacji swego życia. Inne rodzaje gier traktuje dość pobieżnie, grywa w to i owo bez specjalnego zaangażowania, w przerwach między bombardowaniem Zagłębia Ruhry a walką z MIG-ami. Szczególną odmianą symulantów są Symulanci Naziemni. W większości należą do nich miłośnicy szybkich wyścigów samochodowych, niekoniecznie tylko Formuły I. Także amatorów bojowej jazdy czołgiem znalazłoby się niemało, z kolei powodzenie gry Silent Service, sugeruje istnienie jakiegoś silnego grona Symulantów Podwodnych. Hm… proponuję jednak, żeby zbytnio się nie rozdrabniać. Dla porządku odnotujmy jeszcze bogactwo wszelakich symulacji sportowych od lekkiej atletyki i gier zespołowych, aż po golfa i snookera. Tylko czy komputerowego golfistę można uznać za prawdziwego Symulanta z krwi i kości?

CICHOCIEMNY

No ogół nikt tak naprawdę nie wie, w co grywa Cichociemny. Drzwi do jego pokoju są bowiem w tym czasie zamknięte na głucho, a każda ich próba sforsowania siłą czy podstępem, kończy się wyraźnie słyszalnym „pstryk” i można zobaczyć jedynie czarny ekran monitora. Tymczasem wcześniej znajdowały się na nim obrazki nader ciekawe, najczęściej „strip pokerowe” panienki w różnych stadiach rozbiórki, albo jakieś drapieżne demo w rodzaju Swedish Erotica.
Nie jest to naturalnie jedyna komputerowa rozrywka Cichociemnego, który lubi także fabularyzowane historie, żeby wymienić „Emmanuelle”, czy miłosne przygody Larry’ego z firmy Sierra. Jednak generalnie nie ma zbyt wiele programów mogących zaspokoić jego upodobania, w związku z czym komputer „Cichociemnego” długimi okresami leży odłogiem i zbiera kurz. Ulubionym kolorem Cichociemnych jest różowy, książką – jedno z późniejszych dzieł Nienackiego, zaś programem telewizyjnym, samotna noc z RTL-em.

HERO

Ten osobnik nie uznaje gier jako sztuki samej w sobie, żeby grać musi mieć jakiś CEL do zrealizowania i nigdy nie zrozumie dumy Arnolda, który wystrzelał właśnie pół miliona punktów w Commando. Prawdę mówiąc, Hero w ogóle nie zauważa na ekranie napisu SCORE, ani tym bardziej wysokości wyniku. Gra w Hostages, żeby uwolnić zakładników, w Millenium aby uratować ludzkość, a w Jet Set Willy, aby zostać puszczony przez żonę do sypialni – rozrzut tematyczny jest duży. Siadając do Kick-Off-a, Hero obowiązkowo nazywa swój zespół Polska, zaś przeciwników Ruscy lub Anglia i dopiero wtedy przeżywa prawdziwe emocje, mrucząc pod nosem komentarz a la Szpakowski. Nic nie sprawi mu takiej przykrości, jak znalezienie się z powrotem na pierwszym poziomie, po przejściu ostatniego – sto pięćdziesiątego. W miarę znajomości angielskiego Hero lubi także tekstówki, ale często jest to uczucie nieodwzajemnione: tu już nie wystarczy piracko skopiowany program, równie przydatna jest także firmowa instrukcja z opisem gry.

WCHODZĄCY SMOK

International Karate, Ninja, Ninja Master, First Samurai, Last Samurai, The Way of Exploding Fist, Karateka, Kung Fu Master, King of Boxers, Panza Kick Boxing, Gladiator, Barbarian, Bruce Lee – oto jedynie słuszna droga Wchodzącego Smoka i można by ją na tym zakończyć, gdyby nie fakt, że już wkrótce ukażą się: Karateka II, Barbarian III, Last Ninja IV, Bruce Lee V

ENIGMA

Zagadkowy gość, niby ciekawią go gry komputerowe, ale każdą z nią odbębnia w niecałe dziesięć minut, wliczając czas ładowania programu do pamięci i podziwiania planszy tytułowej. Nieco większe zainteresowanie przejawia wobec programów użytkowych, co może niestety znaczyć, że w przyszłości porzuci on gry komputerowe na dobre, jednak najbardziej lubi Enigma patrzeć, jak grają inni; siada wtedy nieco z tyłu i z ciekawością śledzi wartką akcję na ekranie. Jest to postawa mało etyczna, z drugiej strony odpada ewentualny konkurent do joysticka, trzymanego przez nas w dłoni. W sumie najrozsądniej jest traktować tego typa z tolerancyjną obojętnością, od czasu do czasu wyjaśniając mu pokrótce, na czym polega gra, którą tak wspaniale się bawimy.

DETECTIVE

Skąd się biorą polskie opracowania do gier przygodowych, tekstowych, fantasy i tym podobnych? Jeśli nie zostały przepisane z zachodnich pism, to na pewno stworzyli je jajogłowi faceci spod znaku Detective. Podkreślam, faceci, bo płeć piękna bardzo rzadko zajmuje się takimi grami. Detective posiada niezmierzone pokłady cierpliwości i zdrowia psychicznego, które pozwalają mu tygodniami rozpracowywać gry, takie jak Dungeon Master, Ultima, Wonderland czy produkty firmy Sierra, umiłowane przez niego najbardziej. Nosi okulary, mniej więcej -3 dioptrie, względnie -1,5, o ile wcześniej założył na ekran monitora ochronny filtr. Wbrew pozoru Detective nie jest zupełnym przeciwieństwem Arnolda i od czasu do czasu lubi sobie postrzelać, choć głównie dla odświeżenia przemęczonego umysłu. Samotnik komputerowy. W miarę rozwoju w Polsce czasopism poświęconym grom, Detective zaczynają dzielić się na dwa rodzaje: jedni stają się współpracownikami magazynów opisując gry przygodowe, inni popadają w ciężkie frustracje, co i rusz napotykając w tychże magazynach na cudze opisy gier, nad którymi sami przecież spędzili długie tygodnie.

RAM COMMANDER

Następny jajogłowy! Uwielbia oddawać się programom użytkowym, wykorzystując je twórczo i na poły rozrywkowo. Jest jednakowoż umysłem ścisłym, o czym świadczy jego ulubiona liczba – 11/17*(PI+2)3. RAM Commander zajmuje się też grami, co prawda głównie strategicznymi, raczej przedkładając Balance of Power nad Supremacy lub Crusade in Europe nad Populousem. W przesuwanie po ekranie kolorowych prostokącików RAM Commander widzi sens trudny do odgadnięcia dla normalnych ludzi, nawet po dłuższym zastanowieniu. Motorem popychającym dziewczyny – commanderki do gier jest zadziwienie: w jaki sposób to może działać? – pytają na każdym kroku. Są dość uciążliwymi partnerami przy komputerze. Poza abstrakcyjnymi wojnami, niekiedy pokerami, RAM Commander interesuje się także programowaniem, co budzi niedobre skojarzenia. Rzeczywiście, po jakimś czasie większość ludzi spod tego znaku odchodzi od gier, na rzecz tak zwanych „poważnych zastosowań”. W skrajnych przypadkach były Commander potrafi nawet zepsuć swój komputer, przerabiając go na sterownik czegoś tam.

MIESZANIEC

Pod tym mało z pozoru eleganckim określeniem kryje się serdeczna i żywiołowa dusza – tyle, że strasznie rozbałaganiona. Mieszaniec grywa we wszystko „od sasa do lasa”, zadowalając się przy tym nadzwyczaj miernymi osiągnięciami; w tekstówkach nigdy nawet nie dochodzi do połowy, strzelanki kończy z rekordem trzykrotnie niższym od przeciętnego pułapu Arnolda. Kiedyś udało mu się przejść Boulder Dasha na pierwszym poziomie, ale to stare dzieje. Wśród Mieszańców aż roi się od dziewczyn, często ładnych i zręcznych w joysticku. Można je poderwać, wcielając się w postać Rockforda lub Pedra (pamiętacie? – to ten z Montezuma’s Revenge), ale uwaga! Jeżeli chcemy zachować raz zdobyte uczucie, nie zrzucajmy pochopnie maski zaraz po pierwszej randce. Oczyśćmy też swoje dyskietki z wszelkich rozbieranek. Zajęty równocześnie dziesiątkami gier, Mieszaniec nie dostrzega prawdy o sobie: jego powołaniem jest wymyślać samodzielnie gry komputerowe, każdego gatunku i z dużym talentem. „Lufy” z przedmiotów ścisłych, jakie dostał na koniec roku są na tej drodze tylko pozorną przeszkodą. Zaświadczyć może sam Sid Meier.

EFEKCIARZ

Tętniąca barwami wiosna, to ulubiona pora Efekciarza, gościa, u którego wszystkie programy muszą mieć znakomitą oprawę graficzną i dźwiękową, bez względu na ich rzeczywistą jakość. Trzyma więc na swoich dyskietkach różne gry i dema o wartości odpustowego breloczka, głównie po to, żeby zrobić nimi wrażenie na znajomych. Jest pożyteczny, bo swoją działalnością zachęca wielu ludzi do kupna komputera, ale raczej trudno traktować go poważnie, jako konesera gier. Grywa w to i owo, raczej z ciekawości bez zaangażowania. Efekciarz ma za to pewną oryginalną cechę: jedynie efektownie zrobione gry potrafią przekonać go do filmów i książek. Przykłady? Zagra w Winnie the Pooh – kupi „Kubusia Puchatka”, zagra w Licence to Kill – pójdzie na film z Jamesem Bondem. Pana Tadeusza przeczyta, kiedy dostanie do rąk dzieło wieszcza przerobione na wieloetapową strzelaninę.

UTYLITYK

Znak ten patronuje osobom zakompleksionym, które los doświadczył nadmierną dawką audycji „Radiokomputera”. Utylityk walczy ze swą rozrywkową naturą, robiąc na komputerze różne dziwne rzeczy, byle tylko nie grać, bo to niepoważne zastosowanie (fuj, co za pogląd!). Ma własny pokój, dwa metry na półtora i co tydzień przestawia w nim wszystkie trzy meble, zgodnie z planem zrobionym w pięć godzin przy użyciu AUTOCAD-a. Edytory tekstów rozbudzają w Utyliku chęć pisania (żebyż z sensem!), a programy muzyczne, to dla niego okazja do skomponowania od nowa „House of the Raising Sun” (uwaga, podaję akordy: a, C, D, F, a, C na zmianę z E, potem E7 i dalej w kółko). Nie przepuścił nawet swoim dziesięciu znaczkom, katalogując je wszystkie za pomocą DBase III. W krótkich, lecz częstych okresach poprawy, Utylityk zachowuje się całkiem normalnie, ścigając się zawzięcie Lotusem, lub strzelając do Terminatora. Potrafi nawet połamać przy tym joystick!

Opracowanie: Lech Zaciura

Artykuł z pisma: Gry Komputerowe nr 1, 1/1993