
Tegoroczny urlop spędzam z książką w ręce, robiąc sobie detox od telewizji, komputera, konsol i gier. Ale wędrując po nadmorskim Mrzeżynie nie sposób nie zawitać do któregoś z salonów gier, choćby po to by zobaczyć, jaki jest ich obecnie stan i co jest teraz „na fali”.
Rozrywka w kurortach nie przypomina już „wolnej amerykanki”, jaka panowała nad morzem jeszcze parę lat temu. Dziadostwo ustąpiło miejsca uporządkowaniu. Salony gier nie występują same, lecz są elementami większych centrów zabawy, zawierających urządzenia rozrywkowe dla dzieci i dorosłych, cymbergaje, stoły bilardowe, a także maszyny hazardowe (głównie „coin pushery”). Wszystko jest w bardzo dobrym stanie, co nie powinno dziwić, gdyż są to automaty sezonowo wypożyczane z firm głęboko osadzonych w tej branży (np. FoxGames), z full serwisem. Wśród gier arcade dominują tytuły na dwie osoby, głównie strzelanki (The Walking Dead, House of the Dead 4), bijatyki (Tekken Tag Tournament 2) i wyścigówki (Moto GP, Dead Heat), wszystko w oryginalnych obudowach. Cena jednej gry to dwa złote.
Muszę stwierdzić z przykrością, że mimo iż centra rozrywki wypełnione są chętnymi, miejsca z grami arcade świecą pustkami. Ludzie preferują cymbergaje, automaty mechaniczne (dzieci) albo „hazardówki” (dorośli). Junior, który powinien ciągnąć do gier wideo niejako z obowiązku, interesował się bardziej coin pusherami. Ja sam też nic dla siebie nie znalazłem. Może gdyby były jakieś flipery czy starsze gry to może… Trudno, nadrobię zaległości jak wrócę do domu. A na razie wracam do biografii Bruce’a Lee.
