Natrafiłem w szpargałach na diablopodobną grę Torchlight, którą kiedyś kupiłem w serii Topseller. Tytuł 11-letni, dobrze przyjęty przez graczy i branżę (m.in. znaczek jakości CD-Action), w przyszłym roku doczeka się trzeciej części. Nie miałem okazji zagrać, ale gdy dowiedziałem się, że autorem oprawy dźwiękowej jest Matt Uelmen, postanowiłem posłuchać.
Sylwetka Matta Uelmena nie jest może powszechnie znana, nie posiada on ogromnego portfolio, ale za to ma w swoim dorobku muzykę do takich hitów, jak obie części Diablo, World of Warcraft: The Burning Crusade (częściowo) czy właśnie seria Torchlight.
Ścieżkę dźwiękową Torchlight można odsłuchać bezpośrednio z płyty z grą (pliki w formacie .ogg) albo z YouTube’a. Utworów jest 15 i trwają w sumie 35 minut. Po włączeniu od razu czuć, że w soundtracku maczał palce kompozytor Diablo. Większość muzyki stanowią stonowane, niepokojące, tajemniczo brzmiące kompozycje, wspomagane przez chórki, niezidentyfikowane „głosy”, organy kościelne czy gitarę akustyczną. W grze zapewne sprawdza się to znakomicie, tworząc sugestywną, przejmującą oprawę muzyczną. Niestety, słuchanie muzy Torchlighta oddzielnie okazuje się męczarnią. Trudno znaleźć jakiś zapadający w ucho motyw przewodni, większość brzmi „na jedno kopyto”. Sytuacji nie ratują może dwa, trzy żywsze utwory (Title, Cavern, Boss Fight), którym mocniej bijące bębny czy gitarowe riffy dodają trochę życia. Za mało tego i za krótko.
Nie od dzisiaj wiadomo, że istnieją gamingowe soundtracki, które żyją własnym życiem. Są i takie, których lepiej nie słuchać w oderwaniu od gry. I tym przypadkiem jest Torchlight. No chyba, że szukacie czegoś absolutnie do pobrzękiwania w tle, czegoś co by sobie grało nie przeszkadzając wam w pykaniu na komputerze, czytaniu z koleżanką książki czy naprawianiu roweru. Wtedy może warto Mattowi Uelmenowi dać szansę. Ale tak czy siak to nie jest jego najlepsza płyta.