Wiedźmin jest tylko jeden
ANDRZEJ SAPKOWSKI. AUTOR WIEDŹMINA – KSIĄŻKOWEGO WIEDŹMINA – MÓWI O GRACH KOMPUTEROWYCH, SWOIM ZAANGAŻOWANIU W PROJEKT, KRZYWDZĄCYCH STEREOTYPACH I GŁUPICH DEMAGOGACH.
PLAY: Czy grał Pan kiedykolwiek w gry komputerowe fantasy?
Andrzej Sapkowski: Nie grałem nigdy. Nie miałem na to czasu, to raz. Dwa, przez długie lata komputer służył mi wyłącznie jako maszyna do pisania, miałem zainstalowany tylko MS-DOS. Do pisania wystarczało to aż nadto, ale gry wykluczało. Potem dorobiłem się bardziej zaawansowanego komputera i systemu Windows – i wreszcie dowiedziałem się, co to znaczy „zawiesił się”. Ale znowu na gry nie miałem czasu, l nadal nie mam, bo jeśli mam, to na ciekawsze rzeczy i sprawy. Aby nie być jednak w kwestii gier totalnym ignorantem, dość regularnie zaglądam w telewizji na stację Hyper, stamtąd czerpię informacje o tym, w co się aktualnie grywa. Oczywiście są to informacje szczątkowe, bo tematem raczej się nie pasjonuję.
P: Zaangażowanie się w tworzenie gry to Pański pomysł?
AS: Oczywiście, że nie mój, ja piszę książki. Pewna firma – nie pierwsza zresztą – wyraziła zainteresowanie oparcia na mojej twórczości gry komputerowej. A że ja nie miałem nic przeciw, dogadaliśmy się bez trudu. Mając moją zgodę w kwestii praw autorskich i moje błogosławieństwo, rzeczona firma przystąpiła do pracy nad grą. Moja zgoda i moje błogosławieństwo to na dobry początek całe moje zaangażowanie.
P: Czy Wiedźmin może stać się jednym z najpopularniejszych bohaterów gier na świecie?
AS: Nie mnie wypowiadać się w tej kwestii. A na grach, jak się rzekło, nie znam się na tyle, by móc oceniać ich rynkowe szansę.
P: Czy jest Panu znany scenariusz? Możliwe zakończenia gry (jest ich wiele)? Czy konsultował Pan je albo brał udział na przykład w planowaniu questów?
AS: Scenariusz nie jest mi znany, poza ogólnym zarysem, który zdołałem wydedukować z konsultacji, o które bywałem proszony. Owe konsultacje można, i owszem, nazwać pewnym moim zaangażowaniem w przedsięwzięcie. W jakimkolwiek planowaniu jednak udziału nie brałem i questy w grze są również dla mnie tajemnicą.
P: Fabuła gry jest jeszcze tajemnicą, podobno ma się różnić od książki, nie opowiadać tych samych historii. Prawda to?
AS: Z tego co wiem, wydaje się tak właśnie być.
P: Podoba się Panu wizerunek Geralta w grze? Czy świat, który w niej jest, jest taki, jaki Pan sobie wyobrażał?
AS: Wizerunek – ogólnie rozumiany – podoba mi się, bo jest dopracowany i cieszy oko. Ja nie jestem wizualistą, nie widzę i nie wyobrażam sobie obrazu i wizerunku tego, co opisuję, moim tworzywem jest słowo, a nie obrazek.
P: Powieści, które Pan pisze, są zawsze jakby formą stałą, nieinteraktywną. Czytelnik jest tylko odbiorcą, nie ma wpływu na rozwój fabuły czy na zachowanie bohatera. W grze zupełnie inaczej: jeśli będzie chciał, to będzie zły, jeśli będzie chciał, to będzie dobry. Czy nie wydaje się to Panu atrakcyjne, żeby zaprojektować samemu taką nieliniową opowieść?
AS: Książka i gra to zupełnie różne media. Przy całym szacunku dla postępu, zwłaszcza w branży komputerowej, książka się nie zmieni i zmienić nie może, zawsze będzie taka sama, jaka była za Gutenberga. Fabuła książki musi być zwarta i konsekwentna, intryga musi – przez cały czas – zmierzać i prowadzić do jedynego słusznego zakończenia, jedynego możliwego finału. Tu absolutnie nie ma miejsca na jakąkolwiek interaktywność, jest ona nie do pomyślenia. Winnetou musi zginąć, Wołodyjowski musi wysadzić się wraz z Kamieńcem, Frodo musi odpłynąć z Szarej Przystani. Innych zakończeń po prostu być nie może. I dopóty, dopóki istnieją książki – nie będzie.
P: A co, jeśli w takim razie gracze będą Wiedźminami, jakimi Pan nie chce, żeby byli? Jakich Pan nie stworzył?
AS: Wiedźmin jest tylko jeden. Ten, którego ja, autor, wymyśliłem i opisałem w książkach. Nic nie jest w stanie tego zmienić. A już z całą pewnością nie gra i nie gracze, przy całym szacunku.
P: Czy pilnuje Pan jej zgodności z książką?
AS: Już mówiłem. Nie biorę udziału w tworzeniu gry, a więc i nie pilnuję. Niczego.
P: Czyli jest trochę tak, jak z filmem, o którym mówił Pan, że powstaje niezależnie od Pana?
AS: Dokładnie tak było i teraz też tak jest. Z tym, że producenci gry moje książki przeczytali i zrozumieli, mam co do tego niemalże pewność. Mówię „niemalże” z ostrożności, albowiem niegdyś tak samo myślałem o filmowcach, że czytali i zrozumieli. I źle myślałem, jak się okazało. Ale postanowiłem jeszcze raz zaufać.
P: Czy liczy Pan na to, że zagraniczna popularność gry otworzy zachodniemu światu oczy na Pańskie książki?
AS: Nie wykluczam takiego obrotu spraw.
P: Pisze Pan powieści fantastyczne, które wciąż przez część krytyków czy czytelników odbierane są jako rzecz mniej poważna, niż – powiedzmy – dramaty, powieści historyczne, bo nie są realne. A jak Pan patrzy w takim razie na gry, których pozycja jest jeszcze niższa, bo przypina im się łatkę zabawek dla dzieci? I czy ma Pan problem z tym, że wielu nauczycieli, rodziców, krytyków, mówi: „Wiedźmin? Zabójca potworów? Strzygi? Pani Bovary, Siłaczka, to jest prawdziwa literatura!”
AS: Gry są zabawkami. Tak samo jak klocki Lego, puzzle, domino czy wreszcie kolejki elektryczne. Nie widzę sensu obrażać się na łatkę, która nie jest łatką, ale etykietą w sposób uczciwy i wierny określającą produkt. Względem zaś „Madam Bovary” i „Siłaczki”, to i owszem, to jest prawdziwa literatura, w pełni podzielam zdanie nauczycieli, rodziców i krytyków. Ale żądam wzajemności. Niechaj oni z kolei zgodzą się, że prawdziwą literaturą są również Tolkien, Asimov, Dick, Lem, Ursula Le Guin, Chandler, Agata Christie, Stephen King i Joanna Chmielewska. A jeśli się nie zgodzą, okrzyknę ich głupimi demagogami.
P: Przeznaczone tylko dla dorosłych gry komputerowe – na przykład horrory – są miażdżone przez telewizję i gazety jeszcze przed wydaniem w Polsce. Krzyżacy, w których Germańcy wypalają oczy Jurandowi, są lekturą szkolną, „Dziecko Rosemary” Polańskiego to klasyk, nikt by na niego nie podniósł ręki. Widzi Pan tu paradoks?
AS: Nie widzę. Akurat w obu przywołanych przykładach książkowych, podobnie jak w niezliczonych innych dobrych książkach, makabryczne sceny i opisy okrucieństwa służą czemuś, mają rolę do spełnienia, są wręcz nieodzownym elementem fabuły. W grach, przy całym szacunku, bywa inaczej. Gra strzelanka, taka z perspektywy „zza giwery”, gdy przez bitą godzinę gracz nie robi nic innego, tylko wali z tejże giwery do wciąż wyskakujących zza węgła wrogów, kładąc ich trupem w czerwonych rozbryzgach, nie może być traktowana na równi z zacytowanymi „Krzyżakami”, „Dzieckiem Rosemary”, książkami Stephena Kinga, „Urodzonymi mordercami” czy innymi scenariuszami Quentina Tarantino. Żeby było jasne, niczego nie potępiam, rozrywkę każdy wybiera sobie wedle gustu i ma do tego święte prawo. W gry strzelane, gry hack & slash czy horrory można bawić się, ile dusza zapragnie, nie zachodzi, moim zdaniem, niebezpieczeństwo, by ktoś się od tego zdegenerował czy choćby zidiociał. Ale nie stawiajmy, proszę, dzieł twórców obok gier. I nie porównujmy ich, bo brak płaszczyzny porównawczej.
P: Czy stara się Pan walczyć z takimi schematami – „Fantastyka – głupia i niepoważna” – czy już je Pan ignoruje? Co by Pan sugerował graczom?
AS: Nie ma żadnego sensu walczyć ani spierać się, rzeczowa dyskusja jest bowiem niemożliwa, praktycznie żaden bowiem z deklarujących niechęć lub pogardę do fantastyki w ogóle gatunku nie zna, nawet nie liznął, najmniejszego trudu sobie nie zadał, by choć w zarysach poznać przedmiot swojej niechęci, jest to więc niechęć i nienawiść aprioryczna, typu „nie lubię i już”. Oczywiście jest to często podbudowywane i podpierane pseudoargumentami w rodzaju: „literatura winna opisywać naszą realną teraźniejszość” albo „literatura winna być poważna”, albo „Harry Potter to czarownik – bezbożnik, co godzi w wartości”, ale prawda i tak wyłazi jak szydło z wora: nie czytali nic, nie wiedzą nic, ale wyroki wydają, I zdania nie zmienią, choćby nie wiem co. Są niereformowalni, ślepi na fakty i głusi na argumenty.
P: A kwestia spędzania czasu? jeśli ktoś całymi dniami czyta, jest molem książkowym. Gracz może być tylko nałogowy. Czytanie o rzucaniu czarów jest zajęciem godnym inteligenta. Rzucanie czarów – to już wątpliwe.
AS: Czas wolny człowiek spędza tak, jak lubi, według własnych upodobań i preferencji, w tym wyraża się najpełniej jego wolność. I nie ma tu żadnego problemu, o ile owa free time activity nie szkodzi lub nie przeszkadza innym. Ludus, gra, zabawa, towarzyszy ludzkości od zarania dziejów. I tak się dzieje, że każdy ludus, każda gra miewała i miewa swoich nałogowców, zawziętych fanów i maniaków, którzy poza daną grą świata nie widzą i poświęcają jej każdą wolną chwilę. Znałem takich golfistów, szachistów, brydżystów, pokerzystów, paintballowców. Cóż, wszyscy oni budzili sensację i zarabiali na wzruszenia ramion lub pukanie w czoło ze strony ludzi nie lubiących lub obojętnych wobec golfa, szachów, brydża, pokera czy paintballa. Taki los namiętnych graczy. Z kronikarskiego obowiązku zauważę, że choć książka to nie gra, a czytelnictwo to nie ludyczna zabawa, książkowi mole ostatnio też nie mają najsłodszego życia. Jedna z polskich pisarek wyznała mi niedawno, że unika czytania książek w pociągach, bo naraża ją to na drwiny i złośliwe uwagi współpasażerów.
P: Może politycy i media po prostu lubią mieć wroga publicznego, którego mogą zaatakować?
AS: Proszę zwrócić się z tym pytaniem do polityków i mediów. Nie mam najmniejszego pojęcia, co oni myślą. Zdarza mi się mieć wątpliwości, czy aby w ogóle myślą. A jeśli nawet, myśli ich – jak i ich mądre oblicza – są dla mnie nieodgadnioną zagadką.
P: Wielu Pańskich czytelników to ludzie młodzi. Gra ma ograniczenie 18+, nie martwi to Pana?
AS: A dlaczego niby miałoby martwić?
P: Ponieważ wielu młodszych fanów Wiedźmina nie będzie miało szansy w nią zagrać.
AS: Powtarzam: primo, nie moje to zmartwienie. Secundo, nie mam żadnego wpływu na to, jakie ograniczenia wiekowe wprowadza dla swego produktu producent gry, nie znane są mi też powody ustalania takich ograniczeń. I nie zamierzam tego dociekać. Od siebie dodać mogę tylko jedno: cóż, nie jest lekko być niepełnoletnim niedorostkiem, wiem coś o tym, bo sam kiedyś byłem. Ale jest pociecha: z tego się wyrasta.
P: Wyobraża sobie Pan za kilka lat taką scenę w szkole: nauczyciel mówi uczniom: „na piątek macie przeczytać Wiedźmina”, a Jasio uśmiecha się do kolegów i mówi: „Eeee, luz, przeszedłem wszystkie pięć zakończeń w grze!”
AS: Zdaje się, że już wspominałem o tym: historia o Wiedźminie jest tylko jedna i ma tylko jedno zakończenie. Takie, jakim ja, autor, zakończyłem książkę. Jeśli Jasio tego zakończenia nie zna, ma na polskim przerąbane.
Tekst: Wiktor [Sweter] Cegła
Artykuł z pisma: Play nr 9/2007