Starszy miły Pan
… czyli jak poznałem Jacka Tramiela.
Lipiec 2004
Siedzę sobie w sieci, czegoś sobie szukam, zupełnie przez przypadek trafiam na stronę Urzędu Miasta w Łodzi, a stamtąd na stronę obchodów 60-lecia likwidacji łódzkiego getta. No, no to będzie feta, znajomy, który ma firmę opieki nad zielenią miejską, mówił że już od kilku tygodni porządkują stary cmentarz żydowski, bo ma zjechać bardzo dużo gości. Z ciekawości zaglądam na spis gości na stronce, dla kogo oni tą trawę na zielono malują? I nagle dostałem w łeb: „JACK TRAMIEL, były więzień Litzmannstadt Getto w Łodzi”. No tak, przecież Tramiel to z pochodzenia Polak (czy Żyd, co za różnica) i urodził się w Łodzi, stąd go przecież wywieźli do Oświęcimia. To na pewno ta sama osoba, jak ktoś wie co znaczy Commodore albo Atari, na pewno skojarzy.

Idę do knajpy na browar, spotykam Jacka L., on ma jakieś „wejścia” w Urzędzie Miasta, tłumaczę o co chodzi, że chcę wejściówkę i tak dalej. Umawiamy się za tydzień, ma sprawdzić co da się zrobić.
Minął tydzień
Spotykam Jacka L., pijany jak bela, jak zwykle zresztą, facet w weekendy lubi… nic nie załatwił. Wstęp na uroczystości na cmentarzu ma być bez ograniczeń, zaś wejścia na oficjalne przyjęcia nie jest w stanie załatwić, potrzebna jest legitymacja dziennikarska.
28 sierpnia 2004
Nic nie wiem, poza nazwiskiem znalezionym na liście w internecie zupełna pustka, zero informacji. Obdzwoniłem kilka hoteli, zawsze ta sama odpowiedź: „nie mamy takiego gościa” albo „nie udzielamy informacji”.
29 sierpnia 2004
Pogoda dosyć – dosyć, pewnie będzie upał. Pakuję się, może się uda. Sprzęt:
1. Sztywna teczka, w niej wydrukowane zdjęcie Tramiela oraz Tramiela z synami (zdjęcia z sieci)
2. Wydrukowane na laserze kartki, jedna z logiem Commodore, druga z logiem Atari
3. Aparat fotograficzny
4. Drugi komplet akumulatorów
Ubieram się w koszulkę Atari
Docieram do cmentarza żydowskiego na ul. Brackiej. Mimo że uroczystości zaczynają się za ponad godzinę, tłum ludzi, policji, straży miejskiej itd. Pierwsza przeszkoda, przy wejściu na cmentarz bramka, wpuszczają jedynie ludzi z wejściówkami. Co dalej… obok kłębi się tłum przy jakimś małym stoliczku – wpycham się, można dostać wejściówkę!!! Czy mam przy sobie dokumenty??? Są!!! Stoję w kolejce, otwierają drugie stanowisko wydawania wejściówek. Po okazaniu dokumentów, obszukaniu itd. po około 0,5 h dostaję wejściówkę – zawieszany na szyi kartonik „Litzmannstadt Getto” i napisem „Uczestnik”.
Jestem już za bramką, stoję z boku i obserwuję . Zaczynają schodzić się goście, ale ci staruszkowie są do siebie podobni!!! Boję się, że nie poznam Jacka Tramiela!!! Niektórzy, ci którzy ocaleli z getta mają wejściówki z napisem „Ocalony” oraz nazwiskiem i imieniem. Już lepiej, ale ludzi coraz więcej, coraz trudniej lawirować w tłumie i patrzeć każdemu wchodzącemu na identyfikator. Eeech, nic…

Zaczynają się uroczystości
Modlitwy, śpiewy, przemówienia, około 1,5 h, a ja stoję sobie na słoneczku coraz bardziej załamany… Koniec uroczystości, ludzie zaczynają wychodzić. Najpierw pierwsza fala, lawirowanie i odczytywanie nazwisk na wejściówkach jest praktycznie niemożliwe. Druga fala, trochę luźniej, a ja zły bo mogłem już gościa przeoczyć. Wychodzących coraz mniej, już idą pojedyncze sztuki. Chyba trzeba wracać do domu, trudno, nie udało się…
Nagle od strony cmentarza biegnie w moim kierunku roześmiany facet (ok. 40-50 lat) i drze się po angielsku „Masz fajną koszulkę” (dla przypomnienia – Atari). Facet zatrzymuje się obok mnie i jakby na coś czekał, na moją reakcję. No to zaczynam „Szukam Pana Jacka Tramiela”, no to mój gość ze stoickim spokojem „To mój ojciec”. Wyciągam z teczki zdjęcie Tramiela z synami i porównuję, na zdjęciu wszyscy jacyś długowłosi, brodaci, wąsaci, a ten tutaj krótko obcięty, ogolony. Patrzy z uśmiechem na zdjęcie i pokazuje palcem „A to ja”. Rzeczywiście podobny. Gary Tramiel.
Gary chce iść dalej, proszę go żeby poczekał i pokazał mi ojca, bo mogę go nie poznać. Stoi i czekamy, na jego pytające spojrzenie odpowiadam że jestem fanem starych komputerów, a w szczególności Atari Commodore. Mija z 10 minut, już prawie wszyscy wyszli z cmentarza. Nagle wyłania się zza drzew spora grupka ludzi, dostaję palpitacji… tak, to ON.

Jack Tramiel ma na szyi identyfikator z oznaczeniem VIP oraz imieniem i nazwiskiem, idzie w towarzystwie chyba całej swojej rodziny. Niski starszy Pan, ubrany w luźne ciuchy i miękkie papetki na nogach. Z tłumu rodziny Tramielów wyskakuje kilka osób i biegnie do mnie (rodzina Tramielów około 30 metrów ode mnie). Nie nadążam odpowiadać na pytania, skąd jestem, co tu robię, dlaczego mam koszulkę Atari, czy mogą zrobić mi zdjęcie. Czuję się jak gwiazda, naraz z 5 osób pstryka mi zdjęcie. Wnuczka Tramiela zawraca i krzyczy: „dziadku zobacz!”.
Wreszcie jest
Na wyciągnięcie ręki, wyraźnie zaskoczony, ale jednocześnie ucieszony. Podchodzę – przedstawiam się. Na początku proszę o autografy (2 sztuki, jeden z logiem Commodore, drugi z logiem Atari), potem pytam czy moglibyśmy zrobić sobie zdjęcie. „No problem, ok”. Mój aparat bierze tłumacz Tramiela, pstryka.
Dalej idziemy razem, rozmawiamy trochę sami, trochę przez tłumacza. Jack jest zaskoczony, że Atari wciąż żyje, pyta czy powstaje na ten sprzęt jeszcze jakieś oprogramowanie. Opowiadam o Atari Area, o wkładanie do Atarynki twardych dysków, rozszerzaniu pamięci, stereo… Zaskoczenie na twarzy Tramiela jest coraz większe…
Niestety, jakiś uczestnik uroczystości (Żyd) coś chce od Tramiela, odsuwam się do tyłu. Idę razem z tłumaczem i wnuczką Jacka. Dowiaduję się dwóch rzeczy: od wnuczki że sprawiłem zaj….. radochę jej dziadkowi, od tłumacza że już od tygodnia są w Polsce i zwiedzają, a jutro mają odjechać. Tłumacz szepce mi, że Jack Tramiel mimo wieku tak szybko myśli, że czasami nie można nadążyć za jego tokiem rozumowania.

Dochodzimy do wyjścia z cmentarza. Proszę tłumacza, żeby zapytał Jacka, czy nie byłoby nietaktem, żeby zrobić sobie jeszcze kilka zdjęć. Poprzednie były robione w pełnym słońcu i boję się czy wyjdą. Jack zgadza się z uśmiechem i mówi, że spotkamy się jeszcze w trakcie dalszych uroczystości na stacji Radegast (miejsce skąd Niemcy wywozili Żydów do Oświęcimia). Jack z żoną wsiada do autobusów dla VIP-ów, a my dymamy na piechotkę.
Dochodzimy do stacji Radegast i tu jestem gość – mam już wejściówkę, wchodzę bez problemu. Pstrykam zdjęcia Jackowi i nagle stop… druga bramka, tu mogą wejść tylko VIP-y. Wchodzi tylko Jack z żoną. Cała reszta Tramielów rozkłada się na krzesełkach. Upał coraz większy. Harcerze roznoszą wodę mineralną, też się załapałem. Skwar coraz większy. Młodsza część rodu Tramielów wybitnie się nudzi, tym bardziej że trwają przemówienia. Coraz to inna postać wychodzi na scenę i gada, i gada, i gada, już z dobre 2 godziny.
Idę się przejść, upssss… nie wyjdę stąd. Przed pierwszą bramką kilka tysięcy ludzi, oglądają przemówienia na telebimie. Wracam – uroczystości się kończą, wraca Jack, rodzina go molestuje żeby już stąd się ulotnić. Idę obejrzeć jeszcze mauzoleum poświęcone pamięci Żydów. Stoi już autobus, który ma rozwozić VIP-ów do hoteli.
A więc koniec, udało się!!!
Ale nie, Jack Tramiel woła do mnie: „zróbmy sobie jeszcze zdjęcie”. Tym razem któryś z wnuków Tramiela nam pstryka, po czym Jack podaje mi rękę i czysto po polsku mówi „dziękuję”. Żegnam się z całą rodziną Tramielów, szczególnie dziękuję Garemu, że na początku tak mi pomógł… idę do domu.

Teraz w moim domu na ścianie wiszą dwie antyramy, z autografami Tramiela i zdjęciami…
Moja sąsiadka, starsza miła kobitka, pyta kto to. Tłumaczę jej ale chyba nie wie o czym mówię. Nieważne… ale mówi: „wie Pan, Panie Tomku, ja słyszałam taki przesąd, że jak w domu wisi obraz Żyda, to to przynosi szczęście temu domowi…”.
Sajgon
Artykuł z pisma: Atari Fan nr 4, 1/2005
źródła zdjęć:
Atari Fan nr 4
Tomasz Kisielewski